Dzień 2 – Rekordy przewyższeń
Powitał nas bardzo chłodny lecz pogodny ranek. Przy pakowaniu się usłyszeliśmy, że zbliża się jakiś rowerzysta. W dalszą drogę ruszyliśmy we trójkę praktycznie aż do przełęczy Georgia Pass. Ucieszyliśmy sie z Dylanem, że nie przejechaliśmy tego odcinka nocą, bo byłoby żal przegapić niesamowitych widoków rozpościerających sie z trawiastej przestrzeni. Otwarta przestrzeń i wysokość powodowały, że trudniej mi się oddychało.
Zjazd z Georgia Pass po mokrych kamieniach dostarczył niesamowitych wrażeń. Miejscami był na tyle trudny, że schodziłem z roweru i kilka metrów sprowadzałem rower. Zjeżdżałem dużo szybciej niż Dylan, który dogonił mnie dopiero w dolinie, kiedy ja już byłem po przerwie na batona i napełnieniu bukłaka wodą ze strumienia zdezynfekowanej pigułkami Katadyn. Dylan filtrował wodę, a ja ruszyłem dalej.
Tego dnia w dalszej części trasy było sporo trawersów i trochę łatwiejszego zjeżdżania, ale tylko do Swan River. Potem zaczął się techniczny podjazd. Widzący mnie schodzący w dół turyści komentowali, że to niesamowite… Wkrótce podjazd stał się zbyt stromy i nieprzejezdny aż do momentu, gdzie ścieżka prowadziła dolinką porośniętą trawą i kwiatami. Tu zobaczyłem przed sobą górujące szczyty i pomyślałem: Holly shit! Jak ja się tam na górę dostanę. To były pierwsza paskudna sekcja na trasie, gdzie ciężko było pchać rower. Bardzo długo zajęło mi wdrapanie się na pasmo Tenmile. To jedna z sekcji, gdzie wydawałoby się, że jej pokonanie zajmie dwie godziny, a w rzeczywistości zajmowało to pięć godzin. Za mną rozciągał się widok na Jezioro Dillon nieopodal Frisco, a po drugiej stronie grzbietu, poprzez niebo zaciągnięte chmurami połyskiwała nitka szosy w głęboko wciętej dolinie. Zjazd do doliny był bardzo stromy i miejscami niebezpieczny z powodu śliskich kamieni.
W Copper Mountain Resort spędziłem sporo czasu. Uzupełniłem zapasy na stacji benzynowej, gdzie spotkałem Jamesa. James zakupy zrobił błyskawicznie i pognał dalej. Ja miałem ochotę na coś ciepłego. Zjadłem zupę serową w Endo’s Grill & Bar, zaś specjalności zakładu – nachos, nie byłem w stanie zjeść, bo danie było zbyt ostre. Ruszyłem zdobywać kolejną przełęcz. Na szutrowej drodze zobaczyłem Jamesa jadącego w przeciwnym kierunku. Miał połamaną szprychę w przednim kole i postanowił pojechać do Frisco celem naprawy. Z jego relacji wynikało, że to już druga awaria koła. Jakoś mnie to nie zdziwiło, kiedy zobaczyłem cieniowane do 1.5 mm szprychy.